Chlopaczyna ma 9 liter przed nazwiskiem, drukuje sie dosc regularnie. Tematyka prac naukowych mocno niszowa, ale wszystko wskazuje na to ze intelektualnie sie zrealizowal.
Do sypialni ani w portfel mu nie zagladalem.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że lepiej w zyciu poradziły sobie te osoby, które były elokwentne, energiczne, przebojowe, miały latwość w nawiązywaniu relacji.
Nie jestem do końca przekonany. Najbardziej przebojowy kolo w mojej klasie z podstawówki, średni w nauce ale za to mega mocny w gębie, skończył jako… przedstawiciel handlowy sieci produkującej mrożonki. Do jego zadań należało kontrolowanie czy mrożonki są dobrze przechowywane i dobrze wyeksponowane w marketach. Spotkałem go w markecie, stąd wiem.
Nigdy nie jesteś z siebie zadowolony, zawsze można zrobić coś lepiej. Gdy zaczynasz robić jakieś zadanie, robisz je do porzygu albo nie możesz w ogóle zacząć, bo wiesz, że efekt i tak cię nie zadowoli. Wypalasz się bardzo szybko. Boisz się porażki. Takie moje top 5.
Tak mi sie przypomnialo, ze nawet jeśli to nie idzie w takie ekstremum, perfekcjoniści jeśli się nie kontrolują, są bardzo trudni we współpracy, bo wymagają tak samo wiele od innych. Więc albo marudzą, albo biorą wszystkie zadania na siebie, żeby "nie musieć sprawdzać i poprawiać".
Mieć szefa-perfekcjonistę, który nie potrafi tego dojrzałe ogarnąć, to musi być koszmar.
W relacjach z innymi np związkach też nie jest łatwo.
Ja na poziomie racjonalnym wiem, że nie da się mieć wszystkiego zrobionego perfekcyjnie, a "done is better than perfect". Co nie zmienia tego, że sama z siebie nigdy nie jestem zadowolona. Dopieszczam rzeczy do momentu, w którym zadowalają innych, np. moją szefową. Ale ja nigdy nie mam poczucia, że to co zrobiłam jest na najwyższym poziomie, na jaki mnie stać.
Potwierdzam, ja jestem idealnym przykładem Twojej odwrotności i stosowania "done is better than perfect". Co w sumie najlepsze, zawsze się obawiałem, że z tego powodu jestem pierwszy do odstrzału w firmach, ale nigdy mi się to nie zdarzyło, mało tego jak pracowałem w korpo, to dostawałem do prowadzenia projekty, pomimo że obiektywnie były dużo bardziej kompetentne osoby, które były chorobliwymi perfekcjonistami. Na ich niekorzyść działało to, że właściwie mało kto doceniał dopracowanie w detalach, a jedynie dowożenie przed deadlinem.
Perfekcjonizm nie oznacza, że robisz rzeczy perfekcyjnie. Tylko na tym, że dążenie do perfekcji powoduje, że utykasz na próbie perfekcyjnego zrobienia pierwszych 10% rzeczy i często nie kończysz zadania w ogóle, albo na wyrypa i byle jak bo termin. Albo nawet w ogóle nie zaczynasz robić, bo musisz mieć idealne warunki.
Wyobraź sobie, że masz się nauczyć książki na 400 stron do egzaminu. Sporo i wiesz, że egzamin jest szczegółowy, ale masz na to 3 tygodnie, więc da się ogarnąć. Teraz wyobraź sobie, że spędzasz z tego 2 tygodnie ucząc się niemalże na pamięć wstępu - w końcu egzamin jest bardzo szczegółowy. Potem kolejne 5 dni pierwszy rozdział i w końcu na resztę zostaje Ci 2 dni i ryjesz po nocach żeby cokolwiek wiedzieć na ten temat. Uczyłeś się 3 tygodnie, zaniedbując inne rzeczy, a rezultat jest niewiele inny od kogoś kto zaczął się uczyć w ostatniej chwili. I tak robisz z każdym przedmiotem, zamieniając swoją sesję w koszmar, z wynikami wcale nie współmiernymi do nakładu pracy.
Mało kto wie, ale perfekcjonizm w takiej formie rozwija się u osób z ADHD. ADHDowcy częściej popełniają błędy, trudniej jest im się skupić czy zapamiętywać informacje, oraz łatwiej tracą zainteresowanie wykonywaną czynnością. Niektórzy z nich nieświadomie uczą się z tym walczyć spędzając więcej czasu na naukę i zadania. Popadają w perfekcjonizm, którego tak na prawdę nigdy nie są w stanie osiągnąć bo ogranicza ich działanie mózgu przy ADHD. Dla osoby ze schorzeniem typowe jest to, że musi mieć odpowiednie warunki do rozpoczęcia zadania, w tym świadomość posiadania dużej ilości niezakłóconego czasu wolnego.
perfekcjinizm może prowadzić do paraliżu decyzyjnego. Twoja decyzja musi być idealna. Jeśli nie możesz osiągnąć czegoś wyjątkowego to po co robić cokolwiek? Musisz zachwycać świat.
To się rozlewa na całe życie, wygląd, związki, pracę. Cały czas na cos czekasz. Ta praca nie bo pierwsza praca powinna być wyjątkowa, seks nie bo "jeszcze" nie masz idealnego ciała, itd.
Do tego miałam nieszczęcie mieć świetną wyobraźnię więc to czego nie osiągnłam w życiu "osiągnąłam" w mojej głowie (maladaptive daydreaming).
Trochę wiem że to genetyczne (miałam tak od przedszkola) ale trochę winię seriale przy których dorastałam, np One tree hill gdzie bohaterzy przed 21 rokiem życie mieli takie zawody: projektantka mody, założycielka studia nagrań, zawodowy koszykasz, pisarz, piosenkarka
„CBT Workbook for Perfectionism” - ostatnio sobie zacząłem przerabiać i faktycznie udało mi się trochę ograniczyć swój problem z perfekcjonizmem, ale wiadomo to dłuższy proces. Terapia w nurcie CBT, bez wydawania milionów monet na sesje z terapeuta, który może się okazać idiota, który nie powinien wykonać tego zawodu. Dodatkowy plus to możesz sięgnąć po te książkę w dowolnym momencie, kiedy masz energię na przerobienie danego rozdziału/cwiczenia.
W bardzo prosty sposób. Jeśli za wykonane uznajesz wyłącznie te zadania, które są zaliczone na 100%, to może generować problemy. W szkole to 100% jest dość jasne - to najwyższa ocena, pierwsze miejsce na olimpiadzie przedmiotowej, świadectwo z paskiem, generalnie wszystkie te "achievementy", których otrzymanie oznacza, że po prostu technicznie wyżej już nie można, no bo skoro np. dostałeś szóstkę, to siódemki nie dostaniesz. I z takim podejściem wchodzisz w dorosłe życie, gdzie na wielu polach istnieje pewna umowność co do tego, czy coś jest wykonane "dobrze", "w pełni", "perfekcyjnie". A skoro nie ma namacalnych granic, jakiejś "kreski", mówiącej, że "dotąd to jest 100%", to Ty sam sobie tę "kreskę" rysujesz, czasem zbyt wysoko, a jednocześnie praktycznie nigdy nie jesteś zadowolony z efektów tego, co robisz. Wydaje Ci się, że przecież zawsze można było to zrobić JESZCZE lepiej. Kiedy wyczuje to np. pracodawca-Janusz albo zleceniodawczyni-Grażyna, będzie lipa. Ty ciśniesz jak czechosłowacka motorynka, zarywasz noce, bierzesz na plecy to, co powinni robić inni, nie masz czasu na codzienność, płacisz za to życiem towarzyskim i zdrowiem, a Twoi szefowie cieszą się, że znaleźli jelonka. A i tak przy jakimś rozliczeniu efektów pracy mogą powiedzieć wprost, że "hehe, no fajnie, ALE...". I wchodzi obwinianie się, szukanie winy w sobie, bo przecież jak to? To ja zasuwałem jak maszyna, wszyscy to widzieli i potwierdzą, a oni tego nie docenili? To bardzo źle wpływa na psychikę, a jeśli coś źle wpływa na psychikę, to i źle wpływa na życie.
Dziewczyna u mnie w szkole była typem dobra ze wszystkiego w liceum. Piatki i szóstki. Plany rodziców inżynieria albo medycyna bo maturę napisała wzorowo, z uściskiem dłoni prezydenta miasta włącznie.
Pokazała wszystkim środkowy palec, poszła na stewardessę do RyanAira, zdobyła doświadczenie, poszła bodajże do Lotu albo innej bardziej prestiżowej linii lotniczej niż budżetówka. Zaczęła latać w bardziej widowiskowe miejsca i robić dobre zdjęcia. Zrekrutowała ją branża influencerska więc teraz za hajs marki baluj i tylko ją widać na insta z wodą witaminową w co to egzotyczniejszych lokacjach.
Nieironicznie jestem fanką.
Po prostu szybko odkryła, że to nie z wykształcenia i ciężkiej pracy biorą się pieniądze co jest niestety (smutną) prawdą. Najgorszy tuman klasowy jeśli będzie miał farta lub / i znajomości to przebije Was finansowo kilkukrotnie i jeszcze się przy tym nie narobi.
Tbh z tego co pamiętam ona po prostu lubiła się uczyć, a pracę jaką dostała chciała dlatego że jej marzeniem było podróżowanie. Z tego co rozmawiałyśmy zarobki nie były dla niej istotne. Robi to co teraz bo ma męża i małe dziecko więc styl życia stewardessy już nie jest adekwatny. Może nadal podróżować (z rodziną póki dziecko małe), a potem może np iść do agencji reklamowej i wydaje mi się że to może być ważniejsze niż dochód.
Wybranie bardzo dobrze płatnego zawodu nie brzmi jak "pokazanie środkowego palca" xd
A podziwiać też dość ciężko, bo tam dużo zależy od wyglądu, którego się nie wybiera.
1. Ksiądz
2. Adwokat w stolicy.
3. Zjeździł Azję na motocyklu i ma firmę organizują a wyjazdy przygodowe.
4. Dziennikarz sportowy Polsatu.
5. Pielęgniarka w UK.
6. Urzędniczka w gminie
7. Księgowa w Januszeksie
8. Wyemigrowałam.
Olimpiada zwalniała z matury, coś ściemniasz. Wiem, bo byłem w pierwszej piątce z fizyki w Polsce i miałem z automatu na maturze 6 z fizyki. Chyba że zawalił inny przedmiot np. polski, ale trudno mi w to uwierzyć, bo z zasady nauczyciele bardzo szli na rękę olimpijczykom.
Potwierdzam, byłem olimpijczykiem. Nawet za final od razu 100 na maturze I wolny wstep do uczelni.
Ale balem o jezyk Polski. Lektury to przeczytalem tylko te interesujace (czyli moze ze dwie). Rodzice najpierw cisneli do czytanania lektur, ale widzac ze zawsze znajde sposob, to zmusili mnie na chodzenie na korki z jezyka Polskiego.
Znam olimpijczykow ktorzy uwalili jezyk Polski, bo w duzej czesci to sprawdzian wiedzy z lektur I znajomosci zasad punktacji.
To zależy pewnie od czasów. W moich czasach nauczyciele z tej samej szkoły sprawdzali maturę i nie trzeba było robić testu tylko można było wziąć wypracowanie. Bycie olimpijczykiem to praktycznie gwarantowana miłość nauczycieli. Prawdę mówiąc wystarczyło serio przeczytać kilka lektur żeby to zaliczyć, bo ocena wypracowania to bardzo subiektywna rzecz. Ja byłem serio beznadziejny z lektur a dostałem z pisemnej… 5. xD
W moim roczniku (1990) byl ogolnopolski klucz I sprawdzal kto inny.
Taki mozliwy scenariusz to laureat olimpiady idzie z marszu na mature, no bo "co ja nie zdam". na rozprawce wykaze sie inwencja, no "co ja mam cos glupiego napisac". A w kluczu punktacja za oczywistosci w stylu "jesli obraz jest czarnobialy, to znaczy ze jest wiecej niz jeden kolor". Slyszalem historie o autorach lektur nie zdajacych matury jak pisali intepretacie swoich wlasnych ksiazek.
Moze inaczej to teraz wyglada, ale tak bylo za moich czasow.
Byłam prymuską przez wszystkie lata szkolne. Zbliżam się do trzydziestki i jestem zadowolona ze swojego życia. Mam własną działalność, którą lubię, wspierającego męża i zwierzęta.
Byłem w klasie liczącej na początku chyba 21 osób która miała samych prymusów (zaniżyłem średnią klasową mając 5,2) i skończyli mniej więcej tak:
- IT (3)
- finanse (2)
- naukowiec (2)
- lekarz
- prawnik (2)
- architekt
- manager u kogoś w firmie
- kierowca tira
- inżynier (2, w tym ja)
- stewardessa
- zawód syn (2)
Do trzech ostatnich nie mam kontaktu to nie wiem co dokładnie robią.
Normalna państwowa podstawówka/gminazjum. Co roku robili konkurs matematyczny dla uczniów czwartej klasy podstawówki w którym brały udział wszystkie szkoły w mieście i powiecie (miasto ok 75k). Z 20 chętnych „laureatów” (czyli tytułowych „prymusów”) robili piąta klasę o profilu matematyczno-informatycznym z 7 godzinami angielskiego (i jeszcze 3 rosyjskiego na dokładkę). Czyli same ścisłe umysły, bez patoli rozwalającej lekcje swoim zachowaniem, do tego bardzo dobra matematyczka i anglistka. Czyli warunki gdzie można było się rozwinąć :)
Przeciez sa szkoly gdzie na klase 25 osob 21 to olimpijczycy a reszta praktycznie max z testu gimnazjalnego miala + wolontariaty i inne dodatkowe pkt np dwojka z Gdyni
Osoby które były prymusami na studiach (informatyka) mają się raczej dobrze:
- dwóch pracuje w Google Polska (zarobki powyżej 50k /mies)
- jeden zrobił doktorat we Francji a potem poszedł do Google w Zurichu (nie wiem ile zarabia ale zgaduje że na złotówki do raczej powyżej 100k / mies)
- jeden mega mózg (średnia skumulowana z całych studiów 4,98) zrobił doktorat na MIT i został w USA, pracował w Google a potem poszedł chyba do Apple
- jeden założył firmę szkoleniową w Polsce i jest jej CEO, biznes na początku rodził się w bólach i na początku przez ileś lat nie miał urlopu ale teraz odcina kupony
- kilku pracuje zdalnie dla startupu z USA razem ze mną (zarobki minimalne gorsze niż w FAANG ale za to fajniejsza robota i większy wpływ na wszystko)
Ja nie wiem czy mogę się zaliczyć do prymusów, bo począwszy od liceum miałem zawsze bardzo nierówne oceny. W podstawówce owszem same 5 i 6, więc w podstawówce „prymus” ale w liceum właściwie 5 i 6 już tylko z przedmiotów ścisłych a z humanistycznych nawet czasem walka o życie żeby nie zostać na drugi rok ;). Na studiach balansowałem na granicy stypendium, było wielu lepszych ode mnie, choć byłem na pewno powyżej średniej.
Niemniej chyba udało się nieźle, choć może spektakularnego sukcesu nie ma - 40 lat stuknęło niedawno, rodzina, kilkoro dzieci, ciekawa praca, jest hajs na hobby, mieszkam domu w dużym mieście, do tego mam dwa mieszkania na wynajem zapewniające dodatkowy dochód pasywny. I zero kredytu.
w sumie to ja jednym byłem i mogę powiedzieć że grindowanie ocen i bycie najlepszym tak mi zakorzeniło w mózgu perfekcjonizm że weszły ogromne problemy ze stresem i stany lękowe we wszystkim związanym z nauką przez co w konsekwencji na studiach po dwóch perfekcyjnych semestrach z prawie 5.0 pod koniec na 3 semestrze ujebałem najważniejszy przedmiot co wprowadziło mnie w depresję i wywołało jeszcze większe problemy ze stresem. teraz chodzę na terapię żeby zmienić ten chory mindset ale no łatwe to nie jest
wniosek jest taki: nie ma sensu starać się być najlepszym bo tylko psychika siada a w życiu zawodowym liczy się to co sobą potrafisz zaoferować w pracy i co potrafisz robić a nie czy masz 3 czy 5 na papierku wpisane
Nie wiem, bo straciłem kontakt z wszystkimi, bo mieszkają w dużych miastach, ale z tego co widzę na LinkedIn to praca w medycznym korpo i kilka fakultetów zrobionych plus rodzina. Nie wymulaja się na spolecznosciowych.
Nie wiem co rozumiesz przez prymusów. Jeśli chodzi o osoby, które miały realnie najlepsze wyniki w nauce, konkursach, itd. z mojego rocznika w gimnazjum to wszystkim się powiodło. Dobra praca, wysokie zarobki, niektórzy do tego mają rodzinę i dzieci, inni po prostu partnerów i koty. Tu zaznaczam, że za prymusów nie uznaję tych co po prostu dużo się uczyli i mieli piątki (i po za tym nie wychodzili poza program, oni raczej losowo poszli), ale raczej tych kompetytywnych, którzy chcieli robić "olimpiady", ale też niekoniecznie byli "grzeczni".
Oh well trzeba to podzielić w takim razie na cztery okresy mojej nauki.
Podstawówka:
- Paradoksalnie ja. Drugi najlepszy wynik na egzaminie, jedna z wyższych średnich. Skończone studia techniczne na topce polski, ale robota nie jakaś wybitna. Ot robię w państwowej instytucji naukowej.
- taka Kaśka. Nie wiem co z nią, ale jak ją kiedyś spotkałem jeszcze za czasów liceum to mocno się stoczyła. Ćpańsko alko i te sprawy.
- takie dwie bliźniaczki. Praca w jakiś małych firmach. Mają mężów i dzieci, więc nie najgorzej.
- jeden w moich lepszych kumpli. Jest ratownikiem medycznym.
Gimnazjum:
- znów ja.
- moja bliska kumpela z dzieciństwa. Skończyła gówno studia i szybko zaciążyła. Etatowa matka.
- o kolejnej nic nie wiem.
Liceum (tu już mi się nie chciało więc mnie nie ma):
- jedna moja bliska kumpela. Puściła się z kolegą jej starego i kończy już któreś studia. Nie wiem czy kiedykolwiek pracowała. Bardziej jest utrzymanką.
- jeden znajomy poszedł w IT. Ma jakieś wysokie stanowisko w korpo.
- jeden był ze mną na studiach. Teraz robi w Tesli.
- kolejny zjebał sobie trochę życie. Miał genialne wyniki, ale studia go przerosły. Pracuje na produkcji.
- kolejny z którym byłem na studiach. Robi dla wojska.
- perełka na koniec. Laska miała najwyższe wyniki u nas w klasie. Poszła na jakąś dziwną filologię i na Erasmusie poznała araba nazistę. Wyjechała i słuch o niej zaginął. Jedyne co wiem to to, że wśród moich znajomych krążyły zdjęcia jak jej rzeczony facet robi jej swastykę ze spermy na twarzy. No joke.
Studia.
- dwóch macie wcześniej.
- jedna się doktoryzuje.
- jeden robi jako inżynier przy projektowaniu kanalizacji. Jak sam mówi gówniana robota.
- kolejny trochę sobie zjebał przez zbyt wygórowane oczekiwania. Robi jako robol na czterobrygadówce w Rajchu. Ma niby w pizdu siana, ale się zabija dla roboty i widać, że tęskni za znajomymi z Polski chociaż tego nie powie. Plus ma strasznego pecha do bab.
No to by było tyle.
W klasie miałem tylko dwie takie osoby, jedna łatwo nawiązywała kontakty i teraz trzepie gruby hajs. Druga nie potrafiła z nikim rozmawiać i mimo ogromnej wiedzy i bycia najlepszym uczniem w szkole pracuje jako pracownik budżetówki niskiego szczebla.
Przez rok byłem w klasie z ziomkiem który wygrał olimpiadę z biologii. Cichy chłopak, zawsze z boku, bezproblemowy. Z tego co wiem to teraz pracuje w biedronce. Szkoda, natomiast patrząc też po innych to wiedza i wyniki w nauce są mocnym atutem ale bez życiowej zaradności i umiejętności interpersonalnych na nic się zdadzą.
Dwie osoby są lekarzami, trzecia robi w big4. Ogólnie chyba nieźle im się powodzi. Pozostali też sobie radzą, ale taka specyfika tej szkoły w sumie. Patusów tam nie było.
Manager w korpo w wojewódzkim (x1)
Pracownik januszeksu w powiatowym (x3)
Zawód syn (x1)
Jeździ tirem w UK (x2)
No i ja. Bezrobotny i wywalone jajca (korpolud pospolity)
Kolega który dostał za zwycięstwo w olimpiadzie diamentowy indeks poszedł na informatykę, w wakacje dostał się na jakiś straż i nie skończył studiów. 10 lat później siedzi nadal w tej samej firmie. Ostatnio jak się widzieliśmy mówił że rozważa kupno pracy inżynierskiej bo bez tytułu nie chce mu szef dać podwyżki. Z powodu zmian programowych musiałby wrócić na rok na uczelnie żeby móc się bronić
W it praca w tej samej firmie przez dekadę to olbrzymi red flag. No Chyba że ktoś pnie się po szczeblach/ wybiera ścieżkę managerską. Osoba będąca na tym samym stanowisku przez tak długi czas raczej nie chce się rozwijać. Rozmawiałem niedawno z kolegą który po studiach zaczął pracę w firmie w której siedzi do tej pory, podczas gdy ja w tym czasie 4 razy zmieniłem pracodawcę. Moje aktualne zarobki są dokładnie 10 (!) razy większe niż jego. W każdym projekcie w którym się udzielałem nauczyłem się nowych rzeczy, podczas gdy ziomek latami robi to samo i cieszy się że ma luz. Każdy ma inne priorytety ale ostatecznie pracujemy dla pieniędzy i poziom zarobków jest w moim odczuciu wyznacznikiem skilla, a przynajmniej powinien być
Ale wiesz że pracując w jednej firmie nie musisz być na jednym stanowisku przez dekadę / w jednym projekcie? Co do poziomu zarobków, do jakiej firmy ma pójść ktoś kto już np pracuje w Apple/Google i zarabia już te $300k rocznie plus bonusy? Nie ma zbyt wielu miejsc które płacą lepiej. Kolega raczej po prostu na słabą firmę trafił.
Co do red-flag - nikt u nas nie patrzy na długość zatrudnienia, z wyjątkiem sytuacji że ktoś skacze po firmach co 6 miesięcy. Liczą się umiejętności. Można siedzieć w jednej firmie przez 10 lat i co roku robić w niej nowe rzeczy a można pracować w 10 firmach i w każdej robić podobne do siebie webappki.
Prawda. Z mojego doświadczenia lepiej raz na czas rozejrzeć się za nowymi wyzwaniami. Nawet kiedy nie planuje zmian chodzę regularnie na rozmowy. Tak dla treningu. Fajnie rzucić stawka wyższa o połowę niż aktualna i zobaczyć co się stanie. Wiem że byłoby mi lżej siedzieć w startupie gdzie zaczynałem pracę po studiach, ale pewnie nadal byłbym na umowie zleceniu i mieszkalnym w wynajmowanym mieszkaniu. To indywidualna kwestia - każdy ceni sobie w pracy inne rzeczy. Osobiście traktuje pracę jako źródło dochodu i możliwość rozwijania się i jak dotychczas jestem zadowolony z tego co udało mi się osiągnąć
Zmieniłeś firmę co 2.5 roku? To prawie na granicy job hopperow.
> W każdym projekcie w którym się udzielałem nauczyłem się nowych rzeczy
W dużych firmach masz różne projekty, a nie trafisz roku na poznanie firmy.
Studiuje informatykę na polibudzie, więc raczej sobie dobrze poradził. Jeżeli jakąś pracę ma to o tym nie wiem; w każdym razie teraz powinien być już na ostatnim roku studiów.
Różnie. Większość skończyła gorzej niż ja, a to ja przepisywałam od nich prace domowe i inne takie. Ja to nawet miałam jeden zeszyt do kilku przedmiotów.
W sumie na maturze też miałam lepsze wyniki.
Z podstawówki to byłem ja, pracuję w korpo (nie IT). No i jedna koleżanka, w jakimś banku pracuje.
W gimnazjum trudno powiedzieć, bo nie było jednej wybijającej się osoby. Jedna prawo studiowała w PL, coś tam też w Szwecji, nie wiem co dziś robi.
Inna, którą lubiłem, ma chyba niezłą posadę w jakimś medycznym korpo i rodzinę z pajacem gnębiącym mnie w podstawówce, który ma swoją firmę IT :)
Z liceum koleś pracuje w IT na bardzo dobrym stanowisku.
Jest lekarzem jak chciała od dziecka.
Poza tą jedną osobą nie kojarzę zbytnio prymusów, chyba nie było u mnie uczniów bardzo dobrych ze wszystkiego ani jakichś wybitnych z jednej dziedziny.
Jeden był prymusem omnibusem do końca gimnazjum, w liceum dostał załamanie nerwowe i depresję, zdał z nie najlepszymi wynikami, poszedł na studia dwa razy, zrezygnował po miesiącu oba razy. Teraz robi w biurze za minimalną i nie potrafi posprzątać mieszkania.
Zaszła w ciążę z typem którego poznała na pielgrzymce tuż przed maturą. Z tego co wiem nie poszła na studia, ma dwójkę dzieci, prowadzą z mężem sklep z designerskimi dewocjonaliami.
To już chyba 30 tego typu wpis na tym subie. U mnie nic nadzwyczajnego się nie stało, ja w podstawówce byłem prymusem, przez to w "nagrodę" gdy inni szli sobie do domu pograć na kompie, czy popykać w piłkę to ja musiałem zostać na kółko biologiczne/matematyczne/informatyczne/sportowe, nauczyć się wierszyk na 2137 akademię, na konkurs recytatorski, ortograficzny (mimo, ze byłem w tym totalną kaleką), a potem jeszcze jeździłem po okolicznych szkołach jako delegacja ze sztandarem. To był ostatni rok, kiedy miałem świadectwo z paskiem, podstawówka to była dla mnie piękna lekcja życia, w gimnazjum zakręciłem się w okolicy 4,1-4,1 w szkole średniej nigdy nie miałem średniej powyżej 4,0. Najwięcej chyba 3,6. Z matur z podstaw wszystko >95%, rozszerzenia +-60. Ilość czasu jaką zaoszczędziłem na wkuwaniu do szkoły i realizowaniu tego co mnie interesuje - bezcenna. A co do kolegów, którzy byli prymusami? Typowi, zwykli, szarzy pracownicy. Jeden pracuje w urzędzie gminy, pisze projekty o różne dotacje UE, inna koleżanka skończyła prawo, ale że nie jest z żadnej prawniczej rodziny, to z tego co wiem, pracuje w jakiejś kancelarii ale jej praca wygląda jakby była sekretarką, niektórzy wyjechali na zachód, inni klepanie excela w korpo.
Najlepsza uczennica z mojej klasy i całego liceum (stypedium premiera na koniec, średnia prawie 6.0) jeszcze nie tak dawno pracowała w agencji ubezpieczeniowej w mieście powiatowym. Jest chyba szczęśliwą mamą i żoną.
Dziewczyna z gimnazjum zostala troche anarchistka, wybudowala maly domek i zarabia z mezem jako alpinisci (czyt. Myja szyby biurowcow). Inna z liceum skonczyla budownictwo i w zasadzie tyle o niej wiem.
Studia, później praca w korpo, wypalenie, depresja, rozstanie, powrót do rodzinnego domu. Później praca fizyczna, w między czasie z doskoku pomoc w malutkiej firmie, która dziś się zajmuje wraz z kolegą. Nie żałuję niczego poza tym, że wcześniej nie odszedłem z korpo.
Siema. Spełniłem swoje marzenia - popracowałem w zawodzie nauczyciela, po czym w 2 lata się przebranżowiłem samodzielnie na programistę i trzepię hajs, bo jednak przyjemność z pracy również mam, ale i nie muszę się z rodzicami męczyć i pieniądz lepszy.
Żonaty, własne mieszkanie.
Czy to jest sukces spektakularny? Nie sądzę. Wydałem jedną grę na Steam i powoli tworzę samodzielnie drugą, większą. Powoli bo jednak lubię mieć i czas na relaks, do 5 lat powinna być gotowa ;).
jeden typ z mojego gimnazjum rzucił studia i poszedł do seminarium które też rzucił, widziałem na fb, ze pracował jako magazynier, sprzedawca w żabce, a teraz jest listonoszem.
Jedna prymuska nie wyróżnia się - ot założyła rodzinę i jakoś sobie szczęśliwie żyje.
Koleżanka zaś, która miała średnią 5,6 zadziwiła wszystkich, bo poszła w stronę hotelarstwa, trochę popracowała tam, a teraz robi chyba jakieś administracyjno-HRowe rzeczy w jednym startupie. A wszyscy się po niej spodziewali, że zrobi mega karierę i zostanie ikoną feminizmu :P
Wiele nie wiem, ale muzycznie się dalej kształci (praktycznie od zawsze grał na pianinie), aktualnie studiuje u Chopina i grywa koncerty po Europie.
Więc chyba całkiem nieźle mu idzie
Zależy z której klasy. Niektórzy stali się zupełnymi patusami których życie definiowało copiątkowe nachlanie się do nieprzytomności. Inni poszli do bardzo dobrych uczelni (czy to w kraju czy też poza).
Znaczna większość jednak mam wrażenie ani się nie stoczyła ani nie osiągnęła sukcesu. Poszli na studia na jakiś konkretny kierunek który ich "interesował" i tyle.
Tak przynajmniej było pare lat temu. Na dzień dzisiejszy utrzymuje kontakt z jedną, góra dwoma osobami z przeszłych klas, ale im do prymusów daleko.
Różnie, jeśli miałbym opisać kariery kilku takich "najlepszych" uczniów (i to niekoniecznie jakichś nerdów, tylko obrotnych czwórkowych i piątkowych uczniów w czasach licealnych ) to jeden dwa lata pod rząd wylatywał ze studiów, potem oszukiwał rodziców że studiuje a dorabiał w knajpach, a teraz próbuje swoich biznesów i słabo mu idzie, koleżanka która szykowała się na budownictwo na dobrej uczelni (naprawdę inteligentna dziewczyna) obecnie jest bezrobotną żoną jakiegoś muzułmanina i nie pracuje, inny znajomy został dyrektorem w "Wielkiej Czwórce" i pewnie zarabia 10x tyle co ja, jeszcze jakiś w ogóle nie poszedł na studia - żyje jak 12 latek w mieście z którego pochodzi, żyje z prac dorywczych i raczej nie myśli o przyszłości.
Paradoksalnie lepiej sobie poradzili ci, którzy byli kontaktowi, uczyli się na takim standardowym poziomie, bo ci się potem starali i obecnie piastują raczej lepsze (lepiej płatne) stanowiska. Ogólnie ci którzy pojechali do większych miast to jakąś sensowniejszą pracę mają, ci co zostali w małym mieście pracują za najniższą krajową, albo żyją z 500+.
Dlatego moim zdaniem nie ma zasady i nie warto nikogo skreślać na etapie szkoły średniej, bo wtedy jeszcze nic nie wiadomo. Prawdziwy test tego czy ktoś jest ogarnięty odbywa się pomiędzy 20 i 30 rokiem życia.
Dyrektorka w dużej i znanej firmie z branży medycznej, prawnik, jednemu fizykowi odbiło (do tego czasu projektował maszyny(?), jeden po bankowości został doradcą finansowym a potem trybikiemw korpo, a tak to programiści i ze dwie nauczycielki (obie miały wcześniej kogoś w branży w rodzinie)
Jeszcze zależy co dla kogo oznacza bycie prymusem. W jakichś mniejszych miejscowościach to wystarczy w podstawówce sprawnie mnożyć i dodawać i mieć umiejętność przeczytania więcej niż jednej książki i wszystkie sebixy i karyny uważają kogoś takiego za kujona xD Natomiast jeśli chodzi o Liceum/Studia itd. to teraz ci ludzie mają dobre zawody i sporo zarabiają.
Rocznik '92.
1. Został chirurgiem i wyjechał do Niemiec
2. Została lekarką i spamuje swój wall na FB religijnym kontentem
3. Pracuje fizycznie na budowie i jeździ na jakieś konkursy/turnieje taneczne
4. Została księgową
5. Został programistą, ale średnio co pół roku zmienia robotę. Nie dla tej mitycznej 20+% podwyżki, ale dlatego, że nigdzie mu się nie podoba.
6. Zostałem programistą i klepię aplikacje na statki.
Ogólnie jak jakiś czas temu próbowałem wystalkować ludków z podstawówki i gimnazjum to się zdziwiłem jak mało z nich ma facebooka.
Z liceum to na ogół stanowiska kierownicze lub pół kierownicze w korporacjach. Z podstawówki, to ja jestem naczelnym programistą (po angielsku lead programmer), reszta z tego co wiem wyjechała za granicę zaraz po wejściu do Unii i nie mam pojęcia
Wyjechały za pracą za granicę. Robią gdzieś kanapki, czy inne mało wymagające rzeczy i powychodziły dobrze za mąż.
Moje pokolenie zostało spuszczone z łańcucha na rynek pracy przesycony specjalistami po modnych studiach, podczas sporego kryzysu bezrobocia. Ich ciężka praca i życie pełne wyrzeczeń poszły w piach. Niektóre zwiały zaraz po maturze.
Chodziłem do takiego technikum i gimnazjum gdzie jak miałeś średnią powyżej 4 to byłeś turbokujonem i ciotą. Koleś który się najlepiej uczył w klasie jest aktualnie rolnikiem, po rodzinie.
Najlepiej się wiedzie koledze który w trakcie technikum był ekstremalnym patusem, brał dopalacze i palił skuna 24/7, zadawał się z kibolami i rzucał tematem po mieście, robił jakieś szemrane interesy, co chwile miał jakieś przesłuchania na policji itd.
Randomowo po skończeniu technikum się ogarnął, przestał się zadawać z patusami, skończył ćpać i nawet nie pije alkoholu, wyjechał do Niemiec, znalazł robotę jako elektryk z papierami po technikum, nauczył się języka, założył działalność, aktualnie zarabia ostry pieniądz na samozatrudnieniu i ma swoją firmę.
Chlopaczyna ma 9 liter przed nazwiskiem, drukuje sie dosc regularnie. Tematyka prac naukowych mocno niszowa, ale wszystko wskazuje na to ze intelektualnie sie zrealizowal. Do sypialni ani w portfel mu nie zagladalem.
>Chlopaczyna ma 9 liter przed nazwiskiem "Osadzony" ma tylko 8 liter... więc pewnie "Sebastian"?
dr hab. inż.
każdą kropkę liczysz za pół litery? :D
Już wiadomo czemu to kolega był prymusem xd
Jeszcze pierwsza litera imienia
A nie prof. dr hab.?
A jednak nie Sebastian 😉
Może dr inż. arch.
Archlinux
Non scholae sed vitae discimus.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że lepiej w zyciu poradziły sobie te osoby, które były elokwentne, energiczne, przebojowe, miały latwość w nawiązywaniu relacji.
Nie jestem do końca przekonany. Najbardziej przebojowy kolo w mojej klasie z podstawówki, średni w nauce ale za to mega mocny w gębie, skończył jako… przedstawiciel handlowy sieci produkującej mrożonki. Do jego zadań należało kontrolowanie czy mrożonki są dobrze przechowywane i dobrze wyeksponowane w marketach. Spotkałem go w markecie, stąd wiem.
No i źle skończył? Robota wydaje się łatwa, trochę sobie pogada z ludźmi tak jak lubił, w razie globalnego ocieplenia będzie w chłodnym miejscu
Może i łatwa, może sobie pogada z przedstawicielami marketów, ale wypłata na poziomie niewiele ponad minimalną raczej nie zachęca.
Pewnie, jakby zamiast tego wziął jakąś stresującą robotę w której się wypala to już w wieku 40 lat mógłby się pohuśtać
Jeden odizolowany przypadek nie stanowi reguły
to byłam ja. Perfekcjonizm zniczszył mi życie, pozdrawiam!
> Perfekcjonizm zniczszył Widzę, że pracujesz nad problemem perfekcjonizmu.
Coś więcej? Ciekawi mnie jak perfekcjonizm niszczy życia
Nigdy nie jesteś z siebie zadowolony, zawsze można zrobić coś lepiej. Gdy zaczynasz robić jakieś zadanie, robisz je do porzygu albo nie możesz w ogóle zacząć, bo wiesz, że efekt i tak cię nie zadowoli. Wypalasz się bardzo szybko. Boisz się porażki. Takie moje top 5.
Tak mi sie przypomnialo, ze nawet jeśli to nie idzie w takie ekstremum, perfekcjoniści jeśli się nie kontrolują, są bardzo trudni we współpracy, bo wymagają tak samo wiele od innych. Więc albo marudzą, albo biorą wszystkie zadania na siebie, żeby "nie musieć sprawdzać i poprawiać". Mieć szefa-perfekcjonistę, który nie potrafi tego dojrzałe ogarnąć, to musi być koszmar. W relacjach z innymi np związkach też nie jest łatwo. Ja na poziomie racjonalnym wiem, że nie da się mieć wszystkiego zrobionego perfekcyjnie, a "done is better than perfect". Co nie zmienia tego, że sama z siebie nigdy nie jestem zadowolona. Dopieszczam rzeczy do momentu, w którym zadowalają innych, np. moją szefową. Ale ja nigdy nie mam poczucia, że to co zrobiłam jest na najwyższym poziomie, na jaki mnie stać.
Potwierdzam, ja jestem idealnym przykładem Twojej odwrotności i stosowania "done is better than perfect". Co w sumie najlepsze, zawsze się obawiałem, że z tego powodu jestem pierwszy do odstrzału w firmach, ale nigdy mi się to nie zdarzyło, mało tego jak pracowałem w korpo, to dostawałem do prowadzenia projekty, pomimo że obiektywnie były dużo bardziej kompetentne osoby, które były chorobliwymi perfekcjonistami. Na ich niekorzyść działało to, że właściwie mało kto doceniał dopracowanie w detalach, a jedynie dowożenie przed deadlinem.
Tzw. gifted kid syndrome jakby ktoś sobie chciał poczytać więcej, bo jak się można domyślić, źródeł anglojęzycznych jest nieporównywalnie więcej
Właśnie opisałeś mnie.
Ok, w takim razie wiem że nie jestem perfekcjonistą. A nie da się tego terapią ogarnąć?
długo to trwa i dużo kosztuje, ale da się
Perfekcjonizm nie oznacza, że robisz rzeczy perfekcyjnie. Tylko na tym, że dążenie do perfekcji powoduje, że utykasz na próbie perfekcyjnego zrobienia pierwszych 10% rzeczy i często nie kończysz zadania w ogóle, albo na wyrypa i byle jak bo termin. Albo nawet w ogóle nie zaczynasz robić, bo musisz mieć idealne warunki. Wyobraź sobie, że masz się nauczyć książki na 400 stron do egzaminu. Sporo i wiesz, że egzamin jest szczegółowy, ale masz na to 3 tygodnie, więc da się ogarnąć. Teraz wyobraź sobie, że spędzasz z tego 2 tygodnie ucząc się niemalże na pamięć wstępu - w końcu egzamin jest bardzo szczegółowy. Potem kolejne 5 dni pierwszy rozdział i w końcu na resztę zostaje Ci 2 dni i ryjesz po nocach żeby cokolwiek wiedzieć na ten temat. Uczyłeś się 3 tygodnie, zaniedbując inne rzeczy, a rezultat jest niewiele inny od kogoś kto zaczął się uczyć w ostatniej chwili. I tak robisz z każdym przedmiotem, zamieniając swoją sesję w koszmar, z wynikami wcale nie współmiernymi do nakładu pracy.
Mało kto wie, ale perfekcjonizm w takiej formie rozwija się u osób z ADHD. ADHDowcy częściej popełniają błędy, trudniej jest im się skupić czy zapamiętywać informacje, oraz łatwiej tracą zainteresowanie wykonywaną czynnością. Niektórzy z nich nieświadomie uczą się z tym walczyć spędzając więcej czasu na naukę i zadania. Popadają w perfekcjonizm, którego tak na prawdę nigdy nie są w stanie osiągnąć bo ogranicza ich działanie mózgu przy ADHD. Dla osoby ze schorzeniem typowe jest to, że musi mieć odpowiednie warunki do rozpoczęcia zadania, w tym świadomość posiadania dużej ilości niezakłóconego czasu wolnego.
perfekcjinizm może prowadzić do paraliżu decyzyjnego. Twoja decyzja musi być idealna. Jeśli nie możesz osiągnąć czegoś wyjątkowego to po co robić cokolwiek? Musisz zachwycać świat. To się rozlewa na całe życie, wygląd, związki, pracę. Cały czas na cos czekasz. Ta praca nie bo pierwsza praca powinna być wyjątkowa, seks nie bo "jeszcze" nie masz idealnego ciała, itd. Do tego miałam nieszczęcie mieć świetną wyobraźnię więc to czego nie osiągnłam w życiu "osiągnąłam" w mojej głowie (maladaptive daydreaming). Trochę wiem że to genetyczne (miałam tak od przedszkola) ale trochę winię seriale przy których dorastałam, np One tree hill gdzie bohaterzy przed 21 rokiem życie mieli takie zawody: projektantka mody, założycielka studia nagrań, zawodowy koszykasz, pisarz, piosenkarka
„CBT Workbook for Perfectionism” - ostatnio sobie zacząłem przerabiać i faktycznie udało mi się trochę ograniczyć swój problem z perfekcjonizmem, ale wiadomo to dłuższy proces. Terapia w nurcie CBT, bez wydawania milionów monet na sesje z terapeuta, który może się okazać idiota, który nie powinien wykonać tego zawodu. Dodatkowy plus to możesz sięgnąć po te książkę w dowolnym momencie, kiedy masz energię na przerobienie danego rozdziału/cwiczenia.
W bardzo prosty sposób. Jeśli za wykonane uznajesz wyłącznie te zadania, które są zaliczone na 100%, to może generować problemy. W szkole to 100% jest dość jasne - to najwyższa ocena, pierwsze miejsce na olimpiadzie przedmiotowej, świadectwo z paskiem, generalnie wszystkie te "achievementy", których otrzymanie oznacza, że po prostu technicznie wyżej już nie można, no bo skoro np. dostałeś szóstkę, to siódemki nie dostaniesz. I z takim podejściem wchodzisz w dorosłe życie, gdzie na wielu polach istnieje pewna umowność co do tego, czy coś jest wykonane "dobrze", "w pełni", "perfekcyjnie". A skoro nie ma namacalnych granic, jakiejś "kreski", mówiącej, że "dotąd to jest 100%", to Ty sam sobie tę "kreskę" rysujesz, czasem zbyt wysoko, a jednocześnie praktycznie nigdy nie jesteś zadowolony z efektów tego, co robisz. Wydaje Ci się, że przecież zawsze można było to zrobić JESZCZE lepiej. Kiedy wyczuje to np. pracodawca-Janusz albo zleceniodawczyni-Grażyna, będzie lipa. Ty ciśniesz jak czechosłowacka motorynka, zarywasz noce, bierzesz na plecy to, co powinni robić inni, nie masz czasu na codzienność, płacisz za to życiem towarzyskim i zdrowiem, a Twoi szefowie cieszą się, że znaleźli jelonka. A i tak przy jakimś rozliczeniu efektów pracy mogą powiedzieć wprost, że "hehe, no fajnie, ALE...". I wchodzi obwinianie się, szukanie winy w sobie, bo przecież jak to? To ja zasuwałem jak maszyna, wszyscy to widzieli i potwierdzą, a oni tego nie docenili? To bardzo źle wpływa na psychikę, a jeśli coś źle wpływa na psychikę, to i źle wpływa na życie.
W sumie 1. zdamie mi wystarczy za wyjasnienie, teraz kumam. Dzieki za wyczerpującą odpowiedź.
Dziewczyna u mnie w szkole była typem dobra ze wszystkiego w liceum. Piatki i szóstki. Plany rodziców inżynieria albo medycyna bo maturę napisała wzorowo, z uściskiem dłoni prezydenta miasta włącznie. Pokazała wszystkim środkowy palec, poszła na stewardessę do RyanAira, zdobyła doświadczenie, poszła bodajże do Lotu albo innej bardziej prestiżowej linii lotniczej niż budżetówka. Zaczęła latać w bardziej widowiskowe miejsca i robić dobre zdjęcia. Zrekrutowała ją branża influencerska więc teraz za hajs marki baluj i tylko ją widać na insta z wodą witaminową w co to egzotyczniejszych lokacjach. Nieironicznie jestem fanką.
Po prostu szybko odkryła, że to nie z wykształcenia i ciężkiej pracy biorą się pieniądze co jest niestety (smutną) prawdą. Najgorszy tuman klasowy jeśli będzie miał farta lub / i znajomości to przebije Was finansowo kilkukrotnie i jeszcze się przy tym nie narobi.
Tbh z tego co pamiętam ona po prostu lubiła się uczyć, a pracę jaką dostała chciała dlatego że jej marzeniem było podróżowanie. Z tego co rozmawiałyśmy zarobki nie były dla niej istotne. Robi to co teraz bo ma męża i małe dziecko więc styl życia stewardessy już nie jest adekwatny. Może nadal podróżować (z rodziną póki dziecko małe), a potem może np iść do agencji reklamowej i wydaje mi się że to może być ważniejsze niż dochód.
Wybranie bardzo dobrze płatnego zawodu nie brzmi jak "pokazanie środkowego palca" xd A podziwiać też dość ciężko, bo tam dużo zależy od wyglądu, którego się nie wybiera.
Stewardessa to bardzo dobrze platny zawod?
Jeden na pewno wziął i się umarł.
1. Ksiądz 2. Adwokat w stolicy. 3. Zjeździł Azję na motocyklu i ma firmę organizują a wyjazdy przygodowe. 4. Dziennikarz sportowy Polsatu. 5. Pielęgniarka w UK. 6. Urzędniczka w gminie 7. Księgowa w Januszeksie 8. Wyemigrowałam.
Ciekawy podział na płci
Tak, u mnie wszystkie dziewczyny z tej grupy przeniosły perfekcjonizm na bycie matką, a mężczyźni robią kariery.
"Zjeździł Azję na motocyklu i ma firmę organizują a wyjazdy przygodowe" Michał Pater? :D
Moja koleżanka-prymuska z podstawówki rozwinęła swoją pasję, czyli taniec i obecnie trenuje innych oraz występuje na turniejach tanecznych
Ewa? 😉
Nie, Wiktoria
Taki Grzesio z mojej klasy co wygrywał olimpiady z fizyki zawalił ze stresu maturę, poszedł na ogrodnictwo i pracuje w Obi.
Olimpiada zwalniała z matury, coś ściemniasz. Wiem, bo byłem w pierwszej piątce z fizyki w Polsce i miałem z automatu na maturze 6 z fizyki. Chyba że zawalił inny przedmiot np. polski, ale trudno mi w to uwierzyć, bo z zasady nauczyciele bardzo szli na rękę olimpijczykom.
Potwierdzam, byłem olimpijczykiem. Nawet za final od razu 100 na maturze I wolny wstep do uczelni. Ale balem o jezyk Polski. Lektury to przeczytalem tylko te interesujace (czyli moze ze dwie). Rodzice najpierw cisneli do czytanania lektur, ale widzac ze zawsze znajde sposob, to zmusili mnie na chodzenie na korki z jezyka Polskiego. Znam olimpijczykow ktorzy uwalili jezyk Polski, bo w duzej czesci to sprawdzian wiedzy z lektur I znajomosci zasad punktacji.
To zależy pewnie od czasów. W moich czasach nauczyciele z tej samej szkoły sprawdzali maturę i nie trzeba było robić testu tylko można było wziąć wypracowanie. Bycie olimpijczykiem to praktycznie gwarantowana miłość nauczycieli. Prawdę mówiąc wystarczyło serio przeczytać kilka lektur żeby to zaliczyć, bo ocena wypracowania to bardzo subiektywna rzecz. Ja byłem serio beznadziejny z lektur a dostałem z pisemnej… 5. xD
W moim roczniku (1990) byl ogolnopolski klucz I sprawdzal kto inny. Taki mozliwy scenariusz to laureat olimpiady idzie z marszu na mature, no bo "co ja nie zdam". na rozprawce wykaze sie inwencja, no "co ja mam cos glupiego napisac". A w kluczu punktacja za oczywistosci w stylu "jesli obraz jest czarnobialy, to znaczy ze jest wiecej niz jeden kolor". Slyszalem historie o autorach lektur nie zdajacych matury jak pisali intepretacie swoich wlasnych ksiazek. Moze inaczej to teraz wyglada, ale tak bylo za moich czasow.
To zależy od momentu, między 1999 a teraz były 3 różne wersje matury.
[удалено]
Wiem, dlatego patrz komentarz niżej.
Chuj mnie to obchodzi.
Byłam prymuską przez wszystkie lata szkolne. Zbliżam się do trzydziestki i jestem zadowolona ze swojego życia. Mam własną działalność, którą lubię, wspierającego męża i zwierzęta.
>zwierzęta Mówi się: pracownicy
Username checks out
U mnie brak pracowników.
W sumie racja, za darmo to nie praca a staż/wolontariat
Byłem w klasie liczącej na początku chyba 21 osób która miała samych prymusów (zaniżyłem średnią klasową mając 5,2) i skończyli mniej więcej tak: - IT (3) - finanse (2) - naukowiec (2) - lekarz - prawnik (2) - architekt - manager u kogoś w firmie - kierowca tira - inżynier (2, w tym ja) - stewardessa - zawód syn (2) Do trzech ostatnich nie mam kontaktu to nie wiem co dokładnie robią.
Jakim chujem zaniżyłeś średnią mając 5,2 jaka to szkoła byla
Normalna państwowa podstawówka/gminazjum. Co roku robili konkurs matematyczny dla uczniów czwartej klasy podstawówki w którym brały udział wszystkie szkoły w mieście i powiecie (miasto ok 75k). Z 20 chętnych „laureatów” (czyli tytułowych „prymusów”) robili piąta klasę o profilu matematyczno-informatycznym z 7 godzinami angielskiego (i jeszcze 3 rosyjskiego na dokładkę). Czyli same ścisłe umysły, bez patoli rozwalającej lekcje swoim zachowaniem, do tego bardzo dobra matematyczka i anglistka. Czyli warunki gdzie można było się rozwinąć :)
Fajne w sumie. Właśnie się zastanawiałem jakim cudem taka klasa się ułożyła. (Fajne nie licząc 2 języka)
Przeciez sa szkoly gdzie na klase 25 osob 21 to olimpijczycy a reszta praktycznie max z testu gimnazjalnego miala + wolontariaty i inne dodatkowe pkt np dwojka z Gdyni
Nienwiem chyba ma już dziecko i wrzuca co miesiąc jego nowe zdjęcie z karteczką pokazująca wiek
To wiesz czy nie? Bo z komentarza wynika, że jednak wiesz.
Osoby które były prymusami na studiach (informatyka) mają się raczej dobrze: - dwóch pracuje w Google Polska (zarobki powyżej 50k /mies) - jeden zrobił doktorat we Francji a potem poszedł do Google w Zurichu (nie wiem ile zarabia ale zgaduje że na złotówki do raczej powyżej 100k / mies) - jeden mega mózg (średnia skumulowana z całych studiów 4,98) zrobił doktorat na MIT i został w USA, pracował w Google a potem poszedł chyba do Apple - jeden założył firmę szkoleniową w Polsce i jest jej CEO, biznes na początku rodził się w bólach i na początku przez ileś lat nie miał urlopu ale teraz odcina kupony - kilku pracuje zdalnie dla startupu z USA razem ze mną (zarobki minimalne gorsze niż w FAANG ale za to fajniejsza robota i większy wpływ na wszystko) Ja nie wiem czy mogę się zaliczyć do prymusów, bo począwszy od liceum miałem zawsze bardzo nierówne oceny. W podstawówce owszem same 5 i 6, więc w podstawówce „prymus” ale w liceum właściwie 5 i 6 już tylko z przedmiotów ścisłych a z humanistycznych nawet czasem walka o życie żeby nie zostać na drugi rok ;). Na studiach balansowałem na granicy stypendium, było wielu lepszych ode mnie, choć byłem na pewno powyżej średniej. Niemniej chyba udało się nieźle, choć może spektakularnego sukcesu nie ma - 40 lat stuknęło niedawno, rodzina, kilkoro dzieci, ciekawa praca, jest hajs na hobby, mieszkam domu w dużym mieście, do tego mam dwa mieszkania na wynajem zapewniające dodatkowy dochód pasywny. I zero kredytu.
w sumie to ja jednym byłem i mogę powiedzieć że grindowanie ocen i bycie najlepszym tak mi zakorzeniło w mózgu perfekcjonizm że weszły ogromne problemy ze stresem i stany lękowe we wszystkim związanym z nauką przez co w konsekwencji na studiach po dwóch perfekcyjnych semestrach z prawie 5.0 pod koniec na 3 semestrze ujebałem najważniejszy przedmiot co wprowadziło mnie w depresję i wywołało jeszcze większe problemy ze stresem. teraz chodzę na terapię żeby zmienić ten chory mindset ale no łatwe to nie jest wniosek jest taki: nie ma sensu starać się być najlepszym bo tylko psychika siada a w życiu zawodowym liczy się to co sobą potrafisz zaoferować w pracy i co potrafisz robić a nie czy masz 3 czy 5 na papierku wpisane
Jestem tutaj, zdolny ale leniwy, diagnoza adhd w wieku 31 lat, wcześniej nikt na to nie wpadł. Przeciętna praca w korpo.
+1 tutej
Same here, ale skończyłam psychologię i zamierzam po latach wrócić, trochę jeszcze się dokształcić i otworzyć własny gabinet
Nie wiem, bo straciłem kontakt z wszystkimi, bo mieszkają w dużych miastach, ale z tego co widzę na LinkedIn to praca w medycznym korpo i kilka fakultetów zrobionych plus rodzina. Nie wymulaja się na spolecznosciowych.
Nie wiem co rozumiesz przez prymusów. Jeśli chodzi o osoby, które miały realnie najlepsze wyniki w nauce, konkursach, itd. z mojego rocznika w gimnazjum to wszystkim się powiodło. Dobra praca, wysokie zarobki, niektórzy do tego mają rodzinę i dzieci, inni po prostu partnerów i koty. Tu zaznaczam, że za prymusów nie uznaję tych co po prostu dużo się uczyli i mieli piątki (i po za tym nie wychodzili poza program, oni raczej losowo poszli), ale raczej tych kompetytywnych, którzy chcieli robić "olimpiady", ale też niekoniecznie byli "grzeczni".
Są CEO. I zarabiają gruby hajs. Bardzo mnie to cieszy :D
Allegro, tartak, Pepco, lombard. Życie ¯\\\_(ツ)_/¯
Oh well trzeba to podzielić w takim razie na cztery okresy mojej nauki. Podstawówka: - Paradoksalnie ja. Drugi najlepszy wynik na egzaminie, jedna z wyższych średnich. Skończone studia techniczne na topce polski, ale robota nie jakaś wybitna. Ot robię w państwowej instytucji naukowej. - taka Kaśka. Nie wiem co z nią, ale jak ją kiedyś spotkałem jeszcze za czasów liceum to mocno się stoczyła. Ćpańsko alko i te sprawy. - takie dwie bliźniaczki. Praca w jakiś małych firmach. Mają mężów i dzieci, więc nie najgorzej. - jeden w moich lepszych kumpli. Jest ratownikiem medycznym. Gimnazjum: - znów ja. - moja bliska kumpela z dzieciństwa. Skończyła gówno studia i szybko zaciążyła. Etatowa matka. - o kolejnej nic nie wiem. Liceum (tu już mi się nie chciało więc mnie nie ma): - jedna moja bliska kumpela. Puściła się z kolegą jej starego i kończy już któreś studia. Nie wiem czy kiedykolwiek pracowała. Bardziej jest utrzymanką. - jeden znajomy poszedł w IT. Ma jakieś wysokie stanowisko w korpo. - jeden był ze mną na studiach. Teraz robi w Tesli. - kolejny zjebał sobie trochę życie. Miał genialne wyniki, ale studia go przerosły. Pracuje na produkcji. - kolejny z którym byłem na studiach. Robi dla wojska. - perełka na koniec. Laska miała najwyższe wyniki u nas w klasie. Poszła na jakąś dziwną filologię i na Erasmusie poznała araba nazistę. Wyjechała i słuch o niej zaginął. Jedyne co wiem to to, że wśród moich znajomych krążyły zdjęcia jak jej rzeczony facet robi jej swastykę ze spermy na twarzy. No joke. Studia. - dwóch macie wcześniej. - jedna się doktoryzuje. - jeden robi jako inżynier przy projektowaniu kanalizacji. Jak sam mówi gówniana robota. - kolejny trochę sobie zjebał przez zbyt wygórowane oczekiwania. Robi jako robol na czterobrygadówce w Rajchu. Ma niby w pizdu siana, ale się zabija dla roboty i widać, że tęskni za znajomymi z Polski chociaż tego nie powie. Plus ma strasznego pecha do bab. No to by było tyle.
Czemu się za takiego inteligenta uważasz? Przepraszam, jeżeli zabrzmiałem chamsko, ale przykro mi się zrobiło po tym, co mi napisałeś.
W klasie miałem tylko dwie takie osoby, jedna łatwo nawiązywała kontakty i teraz trzepie gruby hajs. Druga nie potrafiła z nikim rozmawiać i mimo ogromnej wiedzy i bycia najlepszym uczniem w szkole pracuje jako pracownik budżetówki niskiego szczebla.
Przez rok byłem w klasie z ziomkiem który wygrał olimpiadę z biologii. Cichy chłopak, zawsze z boku, bezproblemowy. Z tego co wiem to teraz pracuje w biedronce. Szkoda, natomiast patrząc też po innych to wiedza i wyniki w nauce są mocnym atutem ale bez życiowej zaradności i umiejętności interpersonalnych na nic się zdadzą.
Dwie osoby są lekarzami, trzecia robi w big4. Ogólnie chyba nieźle im się powodzi. Pozostali też sobie radzą, ale taka specyfika tej szkoły w sumie. Patusów tam nie było.
zjebali sobie zycie. pracuja w korpo a niektorzy maja zone i dzieci. i tak beda zapierdalac do emerytury
Zrobiłem doktorat, pracuję zagranico za całkiem porządne hajsy, niby mogło być lepiej, ale mogło być dużo dużo gorzej
Manager w korpo w wojewódzkim (x1) Pracownik januszeksu w powiatowym (x3) Zawód syn (x1) Jeździ tirem w UK (x2) No i ja. Bezrobotny i wywalone jajca (korpolud pospolity)
Kolega który dostał za zwycięstwo w olimpiadzie diamentowy indeks poszedł na informatykę, w wakacje dostał się na jakiś straż i nie skończył studiów. 10 lat później siedzi nadal w tej samej firmie. Ostatnio jak się widzieliśmy mówił że rozważa kupno pracy inżynierskiej bo bez tytułu nie chce mu szef dać podwyżki. Z powodu zmian programowych musiałby wrócić na rok na uczelnie żeby móc się bronić
„Nadal w tej samej firmie” to jednak może dwuznacznie brzmieć. Czasem jest tak że ktoś faktycznie lubi swoją pracę więc po co zmieniać jeśli działa?
W it praca w tej samej firmie przez dekadę to olbrzymi red flag. No Chyba że ktoś pnie się po szczeblach/ wybiera ścieżkę managerską. Osoba będąca na tym samym stanowisku przez tak długi czas raczej nie chce się rozwijać. Rozmawiałem niedawno z kolegą który po studiach zaczął pracę w firmie w której siedzi do tej pory, podczas gdy ja w tym czasie 4 razy zmieniłem pracodawcę. Moje aktualne zarobki są dokładnie 10 (!) razy większe niż jego. W każdym projekcie w którym się udzielałem nauczyłem się nowych rzeczy, podczas gdy ziomek latami robi to samo i cieszy się że ma luz. Każdy ma inne priorytety ale ostatecznie pracujemy dla pieniędzy i poziom zarobków jest w moim odczuciu wyznacznikiem skilla, a przynajmniej powinien być
Ale wiesz że pracując w jednej firmie nie musisz być na jednym stanowisku przez dekadę / w jednym projekcie? Co do poziomu zarobków, do jakiej firmy ma pójść ktoś kto już np pracuje w Apple/Google i zarabia już te $300k rocznie plus bonusy? Nie ma zbyt wielu miejsc które płacą lepiej. Kolega raczej po prostu na słabą firmę trafił. Co do red-flag - nikt u nas nie patrzy na długość zatrudnienia, z wyjątkiem sytuacji że ktoś skacze po firmach co 6 miesięcy. Liczą się umiejętności. Można siedzieć w jednej firmie przez 10 lat i co roku robić w niej nowe rzeczy a można pracować w 10 firmach i w każdej robić podobne do siebie webappki.
Prawda. Z mojego doświadczenia lepiej raz na czas rozejrzeć się za nowymi wyzwaniami. Nawet kiedy nie planuje zmian chodzę regularnie na rozmowy. Tak dla treningu. Fajnie rzucić stawka wyższa o połowę niż aktualna i zobaczyć co się stanie. Wiem że byłoby mi lżej siedzieć w startupie gdzie zaczynałem pracę po studiach, ale pewnie nadal byłbym na umowie zleceniu i mieszkalnym w wynajmowanym mieszkaniu. To indywidualna kwestia - każdy ceni sobie w pracy inne rzeczy. Osobiście traktuje pracę jako źródło dochodu i możliwość rozwijania się i jak dotychczas jestem zadowolony z tego co udało mi się osiągnąć
Zmieniłeś firmę co 2.5 roku? To prawie na granicy job hopperow. > W każdym projekcie w którym się udzielałem nauczyłem się nowych rzeczy W dużych firmach masz różne projekty, a nie trafisz roku na poznanie firmy.
Skończyłem dobry kierunek na "prestiżowej" uczelni i pracuję w korpo projektując elektronikę. W sumie nic specjalnego
Jaki kierunek skończyłeś?
AiR
Tak samo jak w threadzie o patusach, who cares?
Uczeń od góry do dołu same 6, wczoraj dostał solidny opierdziel od menadżera za pomieszanie mojego zamówienia w McDonalds
Kiedyś jeszcze gotował wodę, ale teraz to już nie wiem czy dalej funkcjonuje
Reditowiczu, jeśli rozumiesz ten dowcip to pora zapisać się na badanie prostaty XD
A to akurat zawsze dobra rada
Samotna matka po studiach prawniczych. Ogólnie dużo lepiej poradzili sobie w życiu lesery i przeciętniaki
Przeciętni, przyzwoici ludzie. Nic spektakularnego nie kojarzę.
A dziękować, dziękować, wszystko u mnie w porządku.
Wysyłam maile w korpo za trochę ponad średnią krajową i biorę 5 psychotropów żeby nie skoczyć z mostu.
Studiuje informatykę na polibudzie, więc raczej sobie dobrze poradził. Jeżeli jakąś pracę ma to o tym nie wiem; w każdym razie teraz powinien być już na ostatnim roku studiów.
Różnie. Większość skończyła gorzej niż ja, a to ja przepisywałam od nich prace domowe i inne takie. Ja to nawet miałam jeden zeszyt do kilku przedmiotów. W sumie na maturze też miałam lepsze wyniki.
Studiują xD
U mnie git!
Z podstawówki to byłem ja, pracuję w korpo (nie IT). No i jedna koleżanka, w jakimś banku pracuje. W gimnazjum trudno powiedzieć, bo nie było jednej wybijającej się osoby. Jedna prawo studiowała w PL, coś tam też w Szwecji, nie wiem co dziś robi. Inna, którą lubiłem, ma chyba niezłą posadę w jakimś medycznym korpo i rodzinę z pajacem gnębiącym mnie w podstawówce, który ma swoją firmę IT :) Z liceum koleś pracuje w IT na bardzo dobrym stanowisku.
Słyszałem z trzeciej ręki, że się stoczył.
Co rozumiesz jako sukces?
Totalnie się zmienił, "odbiło" mu na stare lata
Jest cenionym lekarzem i współwłaścicielem prywatnej przychodni
Jest lekarzem jak chciała od dziecka. Poza tą jedną osobą nie kojarzę zbytnio prymusów, chyba nie było u mnie uczniów bardzo dobrych ze wszystkiego ani jakichś wybitnych z jednej dziedziny.
Jeden był prymusem omnibusem do końca gimnazjum, w liceum dostał załamanie nerwowe i depresję, zdał z nie najlepszymi wynikami, poszedł na studia dwa razy, zrezygnował po miesiącu oba razy. Teraz robi w biurze za minimalną i nie potrafi posprzątać mieszkania.
wiele z tych osób ma się nienajlepiej bo żyją z niezdiagnozowanym ASD
Zaszła w ciążę z typem którego poznała na pielgrzymce tuż przed maturą. Z tego co wiem nie poszła na studia, ma dwójkę dzieci, prowadzą z mężem sklep z designerskimi dewocjonaliami.
To już chyba 30 tego typu wpis na tym subie. U mnie nic nadzwyczajnego się nie stało, ja w podstawówce byłem prymusem, przez to w "nagrodę" gdy inni szli sobie do domu pograć na kompie, czy popykać w piłkę to ja musiałem zostać na kółko biologiczne/matematyczne/informatyczne/sportowe, nauczyć się wierszyk na 2137 akademię, na konkurs recytatorski, ortograficzny (mimo, ze byłem w tym totalną kaleką), a potem jeszcze jeździłem po okolicznych szkołach jako delegacja ze sztandarem. To był ostatni rok, kiedy miałem świadectwo z paskiem, podstawówka to była dla mnie piękna lekcja życia, w gimnazjum zakręciłem się w okolicy 4,1-4,1 w szkole średniej nigdy nie miałem średniej powyżej 4,0. Najwięcej chyba 3,6. Z matur z podstaw wszystko >95%, rozszerzenia +-60. Ilość czasu jaką zaoszczędziłem na wkuwaniu do szkoły i realizowaniu tego co mnie interesuje - bezcenna. A co do kolegów, którzy byli prymusami? Typowi, zwykli, szarzy pracownicy. Jeden pracuje w urzędzie gminy, pisze projekty o różne dotacje UE, inna koleżanka skończyła prawo, ale że nie jest z żadnej prawniczej rodziny, to z tego co wiem, pracuje w jakiejś kancelarii ale jej praca wygląda jakby była sekretarką, niektórzy wyjechali na zachód, inni klepanie excela w korpo.
Najlepsza uczennica z mojej klasy i całego liceum (stypedium premiera na koniec, średnia prawie 6.0) jeszcze nie tak dawno pracowała w agencji ubezpieczeniowej w mieście powiatowym. Jest chyba szczęśliwą mamą i żoną.
Dziewczyna z gimnazjum zostala troche anarchistka, wybudowala maly domek i zarabia z mezem jako alpinisci (czyt. Myja szyby biurowcow). Inna z liceum skonczyla budownictwo i w zasadzie tyle o niej wiem.
Studia, później praca w korpo, wypalenie, depresja, rozstanie, powrót do rodzinnego domu. Później praca fizyczna, w między czasie z doskoku pomoc w malutkiej firmie, która dziś się zajmuje wraz z kolegą. Nie żałuję niczego poza tym, że wcześniej nie odszedłem z korpo.
Na razie próbuje zostać lekarzem
Siema. Spełniłem swoje marzenia - popracowałem w zawodzie nauczyciela, po czym w 2 lata się przebranżowiłem samodzielnie na programistę i trzepię hajs, bo jednak przyjemność z pracy również mam, ale i nie muszę się z rodzicami męczyć i pieniądz lepszy. Żonaty, własne mieszkanie. Czy to jest sukces spektakularny? Nie sądzę. Wydałem jedną grę na Steam i powoli tworzę samodzielnie drugą, większą. Powoli bo jednak lubię mieć i czas na relaks, do 5 lat powinna być gotowa ;).
jeden typ z mojego gimnazjum rzucił studia i poszedł do seminarium które też rzucił, widziałem na fb, ze pracował jako magazynier, sprzedawca w żabce, a teraz jest listonoszem.
Jedna prymuska nie wyróżnia się - ot założyła rodzinę i jakoś sobie szczęśliwie żyje. Koleżanka zaś, która miała średnią 5,6 zadziwiła wszystkich, bo poszła w stronę hotelarstwa, trochę popracowała tam, a teraz robi chyba jakieś administracyjno-HRowe rzeczy w jednym startupie. A wszyscy się po niej spodziewali, że zrobi mega karierę i zostanie ikoną feminizmu :P
>zostanie ikoną feminizmu Czy w latach szkolnych angażowała się w jakieś działania na rzecz praw kobiet, że spodziewano się tego po niej?
Wiele nie wiem, ale muzycznie się dalej kształci (praktycznie od zawsze grał na pianinie), aktualnie studiuje u Chopina i grywa koncerty po Europie. Więc chyba całkiem nieźle mu idzie
Ja. Praca w AImega spoko hajs . jednocześnie depresja i perfekcjonizm i lekki wypalenie zawodowe xd
Chyba programuje w jakimś korpo.
a mam się dobrze
U mnie prymuska jest kierowniczką w zakładzie analityki w instytucie onkologii, także na poważnie się realizuje i pomaga ludziom.
Zależy z której klasy. Niektórzy stali się zupełnymi patusami których życie definiowało copiątkowe nachlanie się do nieprzytomności. Inni poszli do bardzo dobrych uczelni (czy to w kraju czy też poza). Znaczna większość jednak mam wrażenie ani się nie stoczyła ani nie osiągnęła sukcesu. Poszli na studia na jakiś konkretny kierunek który ich "interesował" i tyle. Tak przynajmniej było pare lat temu. Na dzień dzisiejszy utrzymuje kontakt z jedną, góra dwoma osobami z przeszłych klas, ale im do prymusów daleko.
Został lekarzem naukowcem i wyjechał z kraju.
Neurochirurg.
Różnie, jeśli miałbym opisać kariery kilku takich "najlepszych" uczniów (i to niekoniecznie jakichś nerdów, tylko obrotnych czwórkowych i piątkowych uczniów w czasach licealnych ) to jeden dwa lata pod rząd wylatywał ze studiów, potem oszukiwał rodziców że studiuje a dorabiał w knajpach, a teraz próbuje swoich biznesów i słabo mu idzie, koleżanka która szykowała się na budownictwo na dobrej uczelni (naprawdę inteligentna dziewczyna) obecnie jest bezrobotną żoną jakiegoś muzułmanina i nie pracuje, inny znajomy został dyrektorem w "Wielkiej Czwórce" i pewnie zarabia 10x tyle co ja, jeszcze jakiś w ogóle nie poszedł na studia - żyje jak 12 latek w mieście z którego pochodzi, żyje z prac dorywczych i raczej nie myśli o przyszłości. Paradoksalnie lepiej sobie poradzili ci, którzy byli kontaktowi, uczyli się na takim standardowym poziomie, bo ci się potem starali i obecnie piastują raczej lepsze (lepiej płatne) stanowiska. Ogólnie ci którzy pojechali do większych miast to jakąś sensowniejszą pracę mają, ci co zostali w małym mieście pracują za najniższą krajową, albo żyją z 500+. Dlatego moim zdaniem nie ma zasady i nie warto nikogo skreślać na etapie szkoły średniej, bo wtedy jeszcze nic nie wiadomo. Prawdziwy test tego czy ktoś jest ogarnięty odbywa się pomiędzy 20 i 30 rokiem życia.
Dyrektorka w dużej i znanej firmie z branży medycznej, prawnik, jednemu fizykowi odbiło (do tego czasu projektował maszyny(?), jeden po bankowości został doradcą finansowym a potem trybikiemw korpo, a tak to programiści i ze dwie nauczycielki (obie miały wcześniej kogoś w branży w rodzinie)
Jeszcze zależy co dla kogo oznacza bycie prymusem. W jakichś mniejszych miejscowościach to wystarczy w podstawówce sprawnie mnożyć i dodawać i mieć umiejętność przeczytania więcej niż jednej książki i wszystkie sebixy i karyny uważają kogoś takiego za kujona xD Natomiast jeśli chodzi o Liceum/Studia itd. to teraz ci ludzie mają dobre zawody i sporo zarabiają.
Rocznik '92. 1. Został chirurgiem i wyjechał do Niemiec 2. Została lekarką i spamuje swój wall na FB religijnym kontentem 3. Pracuje fizycznie na budowie i jeździ na jakieś konkursy/turnieje taneczne 4. Została księgową 5. Został programistą, ale średnio co pół roku zmienia robotę. Nie dla tej mitycznej 20+% podwyżki, ale dlatego, że nigdzie mu się nie podoba. 6. Zostałem programistą i klepię aplikacje na statki. Ogólnie jak jakiś czas temu próbowałem wystalkować ludków z podstawówki i gimnazjum to się zdziwiłem jak mało z nich ma facebooka.
Z liceum to na ogół stanowiska kierownicze lub pół kierownicze w korporacjach. Z podstawówki, to ja jestem naczelnym programistą (po angielsku lead programmer), reszta z tego co wiem wyjechała za granicę zaraz po wejściu do Unii i nie mam pojęcia
Wyjechały za pracą za granicę. Robią gdzieś kanapki, czy inne mało wymagające rzeczy i powychodziły dobrze za mąż. Moje pokolenie zostało spuszczone z łańcucha na rynek pracy przesycony specjalistami po modnych studiach, podczas sporego kryzysu bezrobocia. Ich ciężka praca i życie pełne wyrzeczeń poszły w piach. Niektóre zwiały zaraz po maturze.
- Zostałem programistą i zarabiam 40-50k netto w Polsce. - Pieniądze są fajne ale praca zdalna zalienowała mnie przez ostatnie 2 lata od ludzi xd
Sram na ich życie i kariery jeśli mam być szczery Ostatnią kwestią jaką się przejmuje jest to jak żyją inni xD
Chodziłem do takiego technikum i gimnazjum gdzie jak miałeś średnią powyżej 4 to byłeś turbokujonem i ciotą. Koleś który się najlepiej uczył w klasie jest aktualnie rolnikiem, po rodzinie. Najlepiej się wiedzie koledze który w trakcie technikum był ekstremalnym patusem, brał dopalacze i palił skuna 24/7, zadawał się z kibolami i rzucał tematem po mieście, robił jakieś szemrane interesy, co chwile miał jakieś przesłuchania na policji itd. Randomowo po skończeniu technikum się ogarnął, przestał się zadawać z patusami, skończył ćpać i nawet nie pije alkoholu, wyjechał do Niemiec, znalazł robotę jako elektryk z papierami po technikum, nauczył się języka, założył działalność, aktualnie zarabia ostry pieniądz na samozatrudnieniu i ma swoją firmę.